Przed kilkoma miesiacami nie mogłam wygrzebać się z choroby. Infekcja, grypa lub cos podobnego. Dwa antybiotyki zmieniły niewiele i znów przyszedł stan zaostrzenia z gorączka i wieloma dniami jak tez nieprzespanymi z powodu dzikiego kaszlu nocami. Prześwietlenie płuc nie wykazało nic odbiegającego od normy. Specjalista zapisał tym razem inhalatory, które maja pomoc pomimo, iż oznak astmy badania nie wykazały. Nie lubię źle się czuć, a limit chorowania już w życiu wyczerpałam – wiec dosyć tego. Zdając sobie dokładnie sprawę z tego, iż umyśl (dusza) i ciało wzajemnie na siebie oddziałują zaczęłam analizować cala sytuacje w czasie tej przedłużającej się nienormalnie choroby. Stresów jakichś specjalnych nie miałam, sytuacji by chować się „w skorupkę” lub uciekać tez nie, karać się nie mam za co, bo co do siebie miałam to dawno sobie wybaczyłam, a i innym tez wiec nie ma powodu, by na przykład kontynuować rodzinne, pokoleniowe szkodliwe twierdzenia i przekonania. O co wiec mojemu organizmowi chodzi, ze otworzył wrota infekcji, a w dodatku pomimo pomocy z zewnątrz nie potrafi jej zwalczyć?
Zadałam sobie to pytanie i położyłam się spać. Obudziłam się już zdźwięczącym mi w uszach na podobieństwo natrętnego refrenu zdaniem „sabotaż samego siebie, sabotaż samego siebie, sabotaż samego siebie”. Nagle naszła mnie nieodparta chęć zjedzenia czosnku. Zrobiłam wiec sobie mleko sojowe z czosnkiem i poprawiłam kapsułką z olejem z wątroby rekina. Skoro nie pomagają żadne leki, rekinowo-czosnkowa mikstura w każdym razie nie zaszkodzi.
Ale wróćmy do mnie. „Sabotaż samego siebie” znów przypomniał o sobie. Poszłam tym tropem. To znaczy, ze ja tą chorobą sabotuje samą siebie? Chyba cos w tym jest – pomyślałam. Właśnie w tym czasie przygotowywałam się do dość dalekiej podroży na której mi bardzo zależało. Chciałam tez być w dobrej formie fizycznej i……zaostrzenie ślimaczącej się choroby przyszło właśnie w czasie podroży! Ze tez nie zdałam sobie z tego sprawy wcześniej! Przecież znam te mechanizmy doskonale! Ale dałam się zmanipulować! – sobie samej w dodatku.
Znacie z pewnością takie powiedzenie, by nie starać się za bardzo. Gdy zależy nam za bardzo, z naszego pokazowego ciasta nierzadko wyjdzie zakalec, a specjalność domu – pieczeń spali się, a jeśli takie sytuacje zdarzają się częściej w naszym życiu niż można by przypisać zwykłemu przypadkowi znaczy to, ze sabotujemy samych siebie. Później powiemy – mam pecha – i wzór już gotowy. W naszym życiu wszystkie siły realizują nasze przekonania (wzory, twierdzenia). „Na egzaminach dostaje pytanie z tematu, który ucząc się pominęłam – co robić? Zawsze tak jest”. Może to być tez „to zbyt piękne żeby było prawdziwe”, „innym się udaje, mnie nie” – czyli możliwość powodzenia czegoś, co świadomie chcielibyśmy osiągnąć uważamy tym samym za nieprawdopodobna, która nie ma prawa się wydarzyć – wiec nie wydarza się.
Najczęściej sytuacje, gdy sabotujemy samych siebie, występują, gdy:
- mamy poczucie winy (każemy się za coś), nie uczestniczymy w jakimś wydarzeniu, które sprawiłoby nam radość, nie odnosimy sukcesów, gdyż mając poczucie winy wobec siebie nie dajemy sobie prawa do nagród, radości i innych.
- Mamy niskie poczucie własnej wartości – nie jesteśmy godni, a gdzie tam nam by się udało, jesteśmy do niczego, nie poradzimy sobie – choć świadomie chcemy to osiągnąć.
- Mamy pecha – no to jest wytłumaczenie na wszystko. Gramy role ofiary, ofiary własnych przekonań. Ale pamiętajmy „według wiary waszej niech wam się stanie” – jeśli tak twierdzimy i tłumaczymy wszystko w naszym życiu pechem nie biorąc odpowiedzialności to jakże mamy doświadczać czegoś innego niż skutków naszej w pecha wiary?
- Sabotujemy siebie bez powyższych elementów za bardzo chcąc, czyli rozwiązanie tego rebus występuje w czystej postaci – to lęk. Lęk, który realizujemy podświadomie (a jeśli się nie uda? Jeśli nawalę? – czyli boje się, ze mi się nie uda, ze się rozchoruje, ze nie będę w tak dobrej formie w jakiej chciałam). Ukryty lęk napędza koło zamachowe realizowania się w życiu.
W trzech powyższych punktach pod przykrywka ukrywa się lęk,
- w przypadku poczucia winy jest to lęk przed karą, bo lepiej sobie ją wymierzyć niż ma nam być gdzieś tam w innych światach wymierzona, a tak to już załatwia sprawę :-) .
- Przy niskim poczuciu własnej wartości jest to lęk przed tym, iż sobie nie poradzimy, gdyby nawet coś nam się powiodło, przed ocena innych….Będą się ze mnie śmiać.
Mam pecha, to nie ja, to nie zależy ode mnie, to zewnętrzne, to licho, los, albo licho wie co – boje się, ze…….stanie się coś, co napawa mnie lękiem i realizujemy akurat ten wzór. Lecz, gdy go już znaleźliśmy, mamy nad nim władzę - możemy go zmienić.
